Wyobra��cie sobie Paryż, małą restaurację z widokiem na Wieżę Eiffla. Czujecie już zapach czarnej kawy, na języku już prawie macie bukiet smaków wytrawWyobraźcie sobie Paryż, małą restaurację z widokiem na Wieżę Eiffla. Czujecie już zapach czarnej kawy, na języku już prawie macie bukiet smaków wytrawnego białego wina, do którego ze smakiem zagryzać będziecie bagietkę podaną z deską serów. A jakby tego było mało obsługuje Was wyjątkowo przystojny kelner, zachwalając Wam uroki francuskiej kuchni. Brzmi zachęcająco prawdą?
Tylko z punktu widzenia tego właśnie pracownika paryskiej gastronomii ten obrazek aż tak urokliwie nie wygląda, a poziom frustracji jaki rośnie w jego umyśle na samą myśl, że taka jest powszechna wizja jego pracy sięga w tym momencie apogeum. Dlaczego? Bo jak się okazuje z reportażu Edwarda Chisholma „Kelner w Paryżu. Co ukrywa stolica smaku” rzeczywistość odbiega znacznie od tej wykreowanej wizji.
A skąd o tym wie autor? Z autopsji. Któregoś pięknego dnia wyjeżdża on bowiem z Wielkiej Brytanii i właśnie w Paryżu szuka swojego miejsca na ziemi, postanawiając zwrócić swą uwagę właśnie na pracę w gastronomii. Tu otwierają mu się oczy, a to co widział i co sam doświadczył staje się kanwą opowieści o tym jak wyglądają blaski i cienie pracy w paryskiej restauracji. To będzie nie lada zderzenie oczekiwań i wyobrażeń z rzeczywistością, w której dominować będzie nie wytworność i elegancja, ale ciężka fizyczna praca, za dalekie od godziwych stawki.
To co buduje dodatkowo narrację w tej książce, to fakt, że tajniki pracy w gastronomii będzie on ujawniał stopniowo, prowadząc czytelnika przez kolejne rozdziały jak przez starannie zaplanowany posiłek, który poprzedza czekadełko, a dalej są przystawki, danie pierwsze i drugie, a w końcu deser. Taka struktura książki pozwoli doskonale zorientować się we wszelkich niuansach kelnerskiego fachu, poczynając od wiedzy na poziomie podstawowym, przez pułap średni, aż po najwyższe szczeble wtajemniczenia. Nie zabraknie tu też emocji, którym daleko będzie do euforii. Jak się okazuje z relacji Autora praca ta będzie często frustrująca, stresująca, zagrożona niezwykłym wręcz zmęczeniem i brakiem czasu na regenerację.
Odrębnym bohaterem tej książki będzie oczywiście sam Paryż. Urokliwość samego miasta oglądanego oczami turystów, będzie tu idealnie kontrastowała z Paryżem jako miastem często ciężkiej pracy i równie częstych niesprawiedliwych warunków zatrudnienia postrzeganymi oczami kelnerów, kucharzy czy innych pracowników restauracji.
Chisholm z wielką empatią i zrozumieniem portretuje swoich współpracowników, ukazując ich marzenia, lęki i ambicje. W ten sposób książka staje się nie tylko opowieścią o Paryżu, ale także o ludziach, którzy tworzą jego gastronomiczną scenę.
Książka jest również głosem w dyskusji na temat imigracji i integracji. Wielu pracowników paryskich restauracji to imigranci, którzy przyjechali do Francji w poszukiwaniu lepszego życia. Chisholm pokazuje, jak trudno jest im znaleźć swoje miejsce w społeczeństwie i jak często są oni marginalizowani i wykorzystywani.
Jeśli zatem lubicie literaturę faktu polecam Wam serdecznie „Kelnera w Paryżu”. Po raz kolejny wydawnictwo Otwarte oddało w czytelnicze ręce wart uwagi reportaż, po który warto sięgnąć, żeby wiedzieć co dzieje się za tabliczką PRIVE w paryskiej restauracji. Chisholm udowadnia, że za elegancją i wyrafinowaniem paryskich restauracji kryją się ludzie, którzy każdego dnia ciężko pracują, aby spełnić nasze kulinarne marzenia. Polecam serdecznie.
Ps. Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu Otwarte. Recenzja powstała w ramach współpracy barterowej....more
Od debiutu Aleksandry Świderskiej zapoczątkowanego pierwszym tomem cyklu „Miasta Gasnących Świateł” czyli „Mgłą”, nieustająco Autorka trzyma wysoki poOd debiutu Aleksandry Świderskiej zapoczątkowanego pierwszym tomem cyklu „Miasta Gasnących Świateł” czyli „Mgłą”, nieustająco Autorka trzyma wysoki poziom kolejnych części, co potwierdziła w „Burzy”, a teraz ponownie utwierdziła czytelników w przekonaniu, że w kryminałach świetnie się odnajduje. Trzecia część serii, zatytułowana tym razem „Równonoc”, nie pozostawia złudzeń, że Aleksandra Świderska podbija kryminalny świat, wchodzą w niego z przytupem, doskonale wiedząc w jaką nutę uderzyć, żeby grać na czytelniczych emocjach. „Równonoc” jest tego idealnym przykładem, gdyż tym razem jest nie tylko niebezpiecznie i emocjonująco, ale robi się również światowo, gdyż akcja powieści wychodzi poza granice lokalne, przenosząc się w ekskluzywne europejskie lokalizacje.
A o czym rzecz jest tym razem? Niezmiennie głównym bohaterem jest Konrad Gronczewski, czyli skruszony gangster poszukujący własnej zemsty. Po rozstaniu z miłością swego życia, szuka on wyzwań, które zapełnią pustkę w jego sercu. Tych, jak się okazuje nie zabraknie mu w tej części, gdyż Autorka zapewniła mu całą masę atrakcji, rodem wprost jak z filmów z Jamesem Bondem. Pojawią się zatem drogie hotele, szybkie samochody, luksusowe jachty, jak i szykowne kreacje współtowarzyszących Gronczewskiemu postaci, z metkami znanych marek na podszewkach. Ten blichtr ma jednak ukryć walkę, którą Gronczewski będzie przechodził z samym sobą i własnymi, osobistymi demonami, które może na chwilę są uśpione, ale wystarczyła będzie drobna iskra, by ponownie je obudzić.
Skoro mowa o postaciach występujących w tej części, to nie można ich nie polubić. Moje serce skradł Antoni Moskal, który jest uroczy, autentyczny i prawdziwie, ale słodko nieporadny. Jednocześnie jego własna historia, równie emocjonująca, co biografia samego Konrada, dodaje kolorytu całej opowieści. Już nie tylko zmagania Gronczewskiego z własną przeszłością, ale też przeszłość Moskala, stanowić będzie ważny czynnik w budowaniu akcji powieści. Antoni, mimo że początkowo wydaje się jedynie dodatkowym obciążeniem, okazuje się kluczowym elementem tej morderczej układanki.
Własne miejsce w tej części mają również wyjątkowe lokacje. Czytając powieść przenosimy się do Monaco, Londynu i Paryża, zachwycamy się widokiem alpejskiego jezioro Como, czując za każdym razem atmosferę miejsc, w których toczy się akcja. To oczywiście efekt dbałości przez Autorkę o detale w odzwierciedlaniu lokacji, w których prowadzona jest akcja. Niezależnie zatem, czy jesteśmy we Francji, we Włoszech czy w Anglii, mamy wrażenie jakbyśmy faktycznie w tych miejscach uczestniczyli w przedstawianych w nich zdarzeniach wespół zespół z fikcyjnymi bohaterami. Dzięki temu wręcz splatamy się z akcją powieści, wtapiając się w jej unikalny klimat.
Czytając „Równonoc” nie sposób się zatem nudzić. Autorka skupia uwagę czytelników, nieustannie podnosząc napięcie, czym zmusza do śledzenia tego, co zaplanowała w fabule. Pojawiają się tu zatem pościgi i strzelaniny, które śledzimy z zapartym tchem. Każdy rozdział przynosi dodatkowo nowe wyzwania i intrygi, spinające się w spójną fabułę, prowadzącą do zaskakującego zakończenia.
Jeśli zatem poszukujecie trzymającej w napięciu lektury, o zemście, lojalności i przebaczeniu, o poszukiwaniu siebie i sprawiedliwości to przeczytajcie koniecznie „Równonoc”. Aleksandra Świderska po raz kolejny stworzyła bowiem powieść pełną dynamiki, napięcia i emocji, która stanowi lekturę, od której wprost nie można jest się oderwać. Polecam zatem serdecznie „Równonoc” i już czekam na kontynuację serii, na którą ma nadzieję nie trzeba będzie długo czekać.
Wakacje w pełnym rozkwicie, przyszedł zatem czas na podejmowanie decyzji co do turystycznych destynacji. Jeśli ktoś lubi Włochy i rozważa tamten kieruWakacje w pełnym rozkwicie, przyszedł zatem czas na podejmowanie decyzji co do turystycznych destynacji. Jeśli ktoś lubi Włochy i rozważa tamten kierunek jako kraj swojego wakacyjnego wypoczynku, być może w kręgu swoich zainteresowań ujmuje także Sycylię. Jeśli tak, to reportaż od wydawnictwa Bo.wiem – „Sycylijki” autorstwa Gaetano Savatteri jest wręcz lekturą obowiązkową, a jeśli ktoś planuje jedynie książkowe wojaże, to też nie będzie się nudził przy lekturze.
Klucz do tej książki jest jeden są nim kobiety i ich wpływ na życie wyspy, widziany przez włoskiego dziennikarza przez pryzmat tego co przeszłe i teraźniejsze, co ukryte w dawnych opowieściach i na kartach literatury, co wpisane w kulturę i sztukę tej gorącej, ale niebezpiecznej wyspy.
Tak jak bowiem barwna jest sama Sycylia, z błękitem wód Morza Śródziemnego, z piętrzącym się widokiem pasm Półwyspu Apenińskiego, z wulkanicznym pyłem wyrzucanym w czasie przebudzenia się Etny, czy niebezpieczeństwem trafienia w sam środek mafijnych porachunków w Palermo, tak różnorodna jest książka Savatterii.
Takie są też kobiety, o których mowa w książce – są równie kolorowe, wielowymiarowe i tak samo zaskakujące jak sama wyspa, która kształtowała ich charaktery, która wpłynęła na ich biografie. Autor z racji tego, że sam jest Sycylijczykiem, a zatem w towarzystwie sycylijskich kobiet dorastał, kształcił się i żyje po dziś dzień, doskonale rozumie co kryje się w ich sercach i co ukształtowało ich duszę, niezależnie od tego czy pisze o tych postaciach, które wpisały się w historię wyspy od najdawniejszych czasów, czy też dalej współcześnie ją formują. Jego obraz sycylijskich kobiet pozbawiony jest zatem stereotypowego ujęcia, a sprowadza się do ukazania prawdziwego oblicza Sycylijek – silnych, niezależnych i zdeterminowanych kobiet.
W „Sycylijkach” wachlarz kobiecych postaci jest naprawdę wyjątkowo szeroki. Od zwykłych szarych, przeciętnych matek, żon i sióstr, po święte, które stały się symbolem wyspy (jak np. św. Rozalia, która jest patronką Palermo), przez wichrzycielki, cudzołożnice, kochanki możnych, po kobiety z odwagą walczące o swoje prawa. I te znane i te bezimienne łączy jedno – stanowczość w dążeniu do celu i niezłomny charakter ukształtowany przez klimat wyspy.
Jeśli też do tej pory ktoś żył w przeświadczeniu, że Sycylia to wyspa ubranych w czarne barwy, wiernych żon własnych mężów, które z pokorą przyjmując to, co przyniósł im los, to po lekturze „Sycylijek” przekona się, że taki obraz mieszkanek wyspy daleki jest od prawdy, gdyż w rzeczywistości, choć oczywiście są one strażniczkami wartości rodzinnych, to jednocześnie ich znaczna ilość jest aktywnymi uczestniczkami życia społecznego, politycznego i kulturalnego.
Tu warto dodać, że Savatterii odwołuje się nie tylko do swoich własnych spostrzeżeń, ale sięga do źródeł historycznych, kulturowych, do doniesień medialnych, a nawet do akt sądowych, aby potwierdzić prawdziwość przyjętej przez siebie narracji, co dodaje dodatkowo waloru poznawczego temu reportażowi.
Jeśli ktoś chciałby poznać również kobiece wątki mafijne, to takich również tu nie zabraknie, chociaż nie są one sola tego reportażu, a jedynie jego istotnym uzupełnieniem. Świadczy o tym chociażby już sam układ książki, która składa się z dziewięciu tematycznie podzielonych rozdziałów, a każdy z nich poświęcony jest innemu spojrzeniu na sycylijskie kobiety.
Polecam z całego serca reportaż Gaetano Savatteri zarówno miłośnikom literatury faktu, jak i wszystkim tym, którzy szukają czegoś więcej w książkach podróżniczych. Ta książka z pewnością jest perełką, której nie można przeoczyć.
Jeśli miałabym polecić jakieś wydawnictwo, po którego książki sięgam w ciemno i jeszcze nigdy do tej pory się nie zawiodłam to byłoby to LeTra. To podJeśli miałabym polecić jakieś wydawnictwo, po którego książki sięgam w ciemno i jeszcze nigdy do tej pory się nie zawiodłam to byłoby to LeTra. To pod jego szyldem wydawane są książki, które łączą w sobie jakąś historyczną zagadkę z elementem ciekawej sensacji. Dokładnie tak jest w przypadku powieści Agnieszki Ptak „Spotkanie”. Tym razem powiedziałabym nawet, że jest to thriller religijny z domieszką sensacji. Fabuła powieści sprowadza się do kontrowersji wokół osnutej szeregiem domysłów do dnia dzisiejszego tajemnicy fatimskiej. To ona staje się główną osią zdarzeń i wszystko co będzie się z nią bezpośrednio lub pośrednio łączyć. Akcja powieści rozpoczyna się z chwilą, kiedy poznajemy spokojnego, nie wadzącego nikomu londyńskiego antykwariusza - Christophera Bassanti. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że właśnie otrzymał on od swojego brata bliźniaka – nazywanego starszym Bassantim, list, w którym uprzedza on, że chce popełnić samobójstwo. I tu już czytelnik dostaje po raz pierwszy obuchem w głowę, bo ów brat jest watykańskim duchownym, a który wbrew wszelkim wytycznym kościoła katolickiego, postanawia odebrać sobie życie. Dość powiedzieć, że nie jest to standardowe zachowanie księdza, który jak ognia powinien wystrzegać się grzechu śmiertelnego. A tu nie dość, że kontrowersyjna decyzja, to jej skutki zadziałają jak kula śniegowa. Bo czy faktycznie duchowny, który w wierze upatrywał fundament swego istnienia, mógł podjąć tak dramatyczną decyzję? A może to samobójstwo to jeden wielki blef i ktoś chciał rzucić mylne światło na to co wydarzyło się naprawdę, a może w rzeczywistości ktoś pomógł duchownemu opuścić ziemski padół? Wreszcie co też takiego działo się w życiu księdza, że sam lub z pomocą osób trzecich ukrócił swój żywot? Odpowiedzi na te pytania będzie poszukiwał Christopher, w którego ustabilizowane, żeby nie powiedzieć nudne życie, wtargnie chaos. Z chwilą, kiedy podąży on tropem śmierci brata z całą pewnością nie będzie już skarżył się na nudę. Tę powieść czyta się jednym tchem, chociaż nie ma ona klasycznej budowy. Pojawia się w niej nie tylko szereg zwrotów akcji, ale i przeskoków w czasie, uzupełnień o materiały źródłowe, co sprawia, że czytając należy zachować czujność, żeby stale kontrolować czasoprzestrzeń toczącej się akcji i jej miejsce. Będziemy równie często w Londynie, co i Rzymie, a tu w samym Watykanie, jak i we francuskim Awinion, czy Paryżu, udamy się do portugalskiej Fatimy oraz Coimbra odwiedzimy Tuy w Hiszpanii, a nawet Charleston w Stanach Zjednoczonych. Główną osią opowieści będą jednak wątki historyczne, w które wpleciona została fabuła powieści. Te zaś ściśle wiązać się będą z Tajemnicą Fatimską oraz Objawieniami w La Salette. Te historyczne i religijne motywy nie tylko wpisane zostaną w zagadkową śmierć księdza, ale dodatkowo staną się punktem wyjścia dla rozważań jaki mogą one mieć wpływ na losy świata i samego Kościoła. Jak wspomniałam lektura wymaga skupienia, gdyż Autorka dbając o zachowanie szczegółów historycznych i religijnych, przeplata przeszłość z teraźniejszości, wymagając od czytelnika skupienia nad prowadzoną przez siebie wielowątkową akcją powieści. Jeśli jednak ktoś lubi, kiedy lektura staje się nie tylko czytadłem, ale przyjemnym wyzwaniem, będzie w pełni ukontentowany czytelniczym spotkaniem ze „Spotkaniem”. Wreszcie warto tu wspomnieć, że książka Agnieszki Ptak oprócz tego, że jest pasjonującym thrillerem religijnym, to również ma skłaniać czytelnika do refleksji nad naturą objawień religijnych, ich wpływem na ludzkie życie oraz na funkcjonowanie kościoła katolickiego, który przywiązuje do nich ogromną wagę pilnie strzegąc niesionych przez nie treści. Polecam serdecznie „Spotkanie” w pełni zgadzając się z wydawcą, że książka ta z pewnością przypadnie do gustu miłośnikiem prozy Umberta Eco, czy Dana Browna. Ja bawiłam się świetnie, do czego i Was zachęcam.
Ps. za egzemplarz książki dziękuję pięknie Redakcji Sztukatera. ...more
Charlesa Dickensa nie trzeba nikomu przedstawiać, w końcu nazwisko Autora „Davida Copperfilda” mówi samo za siebie. Tym razem jednak nie będzie to recCharlesa Dickensa nie trzeba nikomu przedstawiać, w końcu nazwisko Autora „Davida Copperfilda” mówi samo za siebie. Tym razem jednak nie będzie to recenzja żadnej książki tego wybitnego twórcy powieści społeczno-obyczajowej, chociaż pewne nawiązania będą tu oczywiste. A to wszystko za sprawą Heather Redmond i właśnie jej powieści "Charles Dickens na tropie. Opowieść o dwóch morderstwach". Charles Dickens staje się zatem bohaterem kryminalnej intrygi, którą będzie musiał rozwikłać za sprawą swej wyjątkowej intuicji i wrodzonej inteligencji. Autorka przenosi bowiem czytelnika do wiktoriańskiego Londynu, gdzie właśnie młody Charles Dickens staje się niespodziewanym detektywem. Na czym zatem opiera się intryga tej powieści i co staje się przedmiotem śledztwa? Już wyjaśniam. Jest rok 1835, Charles Dickens, jest młodym i ambitnym dziennikarzem „Evening Chronicle” jak to w dziennikarce zajmować się ma pisaniem dobrych tekstów do gazety. Z racji tego, że jest nowy w środowisku, musi się w nie odrobinę wkupić, a na pewno nie może lekceważyć wszelkich nadążających się zaproszeń. Kiedy zostaje zatem zaproszony na kolację do swojego przełożonego to nie może w żaden sposób się wykpić. I może to i lepiej, bo jest to okazja do poznania nowych osób, w tym zwłaszcza uroczej córki swojego szefa - dziewiętnastoletniej Kate Hogarth. Idylliczną atmosferę wieczoru przerywa jednak nagłe wydarzenie. Po posiadłości rozchodzi się krzyk, a Kate wraz z ojcem oraz Charlesem znajdują nieprzytomną pannę Christianę Lugoson, która wkrótce umiera. To dramatyczne wydarzenie staje się początkiem serii tajemnic, które młody dziennikarz postanawia rozwikłać. O jakich sekretach mowa słowa dalej nie pisnę, ale będzie się działo, oj będzie. Co do samego realizacji pomysłu, to trzeba przyznać, że Redmond mistrzowsko kreuje atmosferę wiktoriańskiego Londynu, wypełniając ją zarówno mrocznymi zaułkami, jak i salonami wyższych sfer. Jest to o tyle godne uwagi, że powieść jest debiutem Autorki, a o samej Heather Richmond niewiele wiadomo. Pomimo tego okazuje się, że jest ona utalentowaną pisarką z ogromną wyobraźnią, gdyż jej opisy ówczesnych realiów są tak żywe i szczegółowe, że czytelnik niemal czuje chłodny powiew zimowego londyńskiego powietrza oraz gwar miasta. Właśnie ta dbałość o detale sprawia, że Londyn staje się nie tylko tłem, ale wręcz jednym z bohaterów powieści, a całość wyjątkowo przyciąga uwagę. Co o samej postaci Charlesa Dickensa to jeśli tak miałby wyglądać pierwowzór wielkiego pisarza to wcale mi to nie przeszkadza. Faktycznie został on wyśmienicie sportretowany. Jest ciekawski, dociekliwy, wnikliwy i z determinacją dąży do prawdy, c idealnie wpisuje się w wyobrażenie o przyszłym wielkim pisarzu. Jeśli ktoś zaś lubi wątki miłosne, to to co rozwija się między nim a Kate stwarza potencjał na dobrą, uczuciową relację, a dodatkowo dodaje historii uroku i lekkości, co idealnie kontrastuje z mroczną kryminalna intrygą. A skoro o zagadce kryminalnej to warto tu dodać, że i ona została misternie skonstruowana. Tajemnicza śmierć panny Lugoson i jej powiązanie z podobnym przypadkiem sprzed roku wciągają nie tylko komplikują akcję, ale też sprawiają, że nic nie jest od początku oczywiste. Pomoc Kate, która dzięki swojej pozycji społecznej umożliwia dostęp do zamkniętych drzwi wyższych sfer, jest nieoceniona. Współpraca tych dwojga bohaterów nie tylko posuwa śledztwo do przodu, ale również ukazuje różnice i napięcia społeczne tamtych czasów. Mi się opowieść Heather Redmond spodobała. Ja to kupiłam i nie nudziłam się przy czytaniu. Czy do Was ta opowieść przemówi? Musicie przekonać się sami. Z całą pewnością jest to bardzo dobry kryminał. Który jednocześnie składa hołd złożony jednemu z największych pisarzy wszech czasów. Ja polecam.
To, że sztuczna inteligencja coraz śmielej wkracza w każdą sferę ludzkiego życia jest oczywiste. Warto zatem pochylić się nad wpływem nowych technologTo, że sztuczna inteligencja coraz śmielej wkracza w każdą sferę ludzkiego życia jest oczywiste. Warto zatem pochylić się nad wpływem nowych technologii nad naszą codzienność, żeby wiedzieć jakie czyhają na nas tu zagrożenia. Temu tematowi poświęcona została najnowsza książka wydawnictwa Szczeliny „Nadchodząca fala. Sztuczna inteligencja, władza i najważniejszy dylemat ludzkości w XXI wieku" autorstwa Michaela Bhaskara i Mustafy Suleymana. Tym razem niestety było trudniej niż zwykle, jeśli chodzi o książki sygnowane przez Szczeliny, gdyż z racji swej objętości i niezwykle ambitnego podejścia jej twórców, mam odrobinę wrażenie, że materia została przegadana i przytłoczyła czytelnika ilością treści, w której oprócz niezwykle ważnych faktów, które wręcz przerażają, pojawiają się także niepotrzebne dłużyzny i powtarzania raz już przytoczonych kwestii. Pomimo tego, chociaż zajęło mi tym razem nieco dłuższą chwilę przyswojenie całej treści, to uważam, że warto mieć świadomość współczesnych zagrożeń, a zatem nawet jeśli materia nie jest łatwa trud włożony w jej zgłębienie przyniesie wiedzę, w jaki sposób funkcjonować w świecie, w którym rozwój sztucznej inteligencji jest nieunikniony, i jakie potencjalne zagrożenia ze strony nowych technologii mogą się tu pojawić. A o tym, że sztuczna inteligencja już dzisiaj ma wpływ na funkcjonowanie społeczeństwa i gospodarki nikogo chyba nie trzeba przekonywać, podobnie jak o tym, że z każdym kolejnym dniem będzie on rósł. Autorzy, w swej książce kreślą zatem własną wizję przyszłości, w której AI nie tylko przekształca nasze życie, ale również stawia przed nami fundamentalne pytania dotyczące etyki, władzy i przetrwania ludzkości. A że wiedzą oni o czym mówią, gdyż od lat, sami współtworzą programy oparte na wykorzystaniu AI, to tym bardziej przeraża jeśli weźmie się pod uwagę potencjalne zagrożenia. Bhaskar i Suleyman przekonują, ze pojawienie się AI to tylko jeden z kolejnych stoków rozwojowych w dziejach ludzkości, które od zarania dziejów miały wpływ na postęp cywilizacji, a który w ostatnich latach, wraz z błyskawicznym rozwojem technologicznym, coraz szybciej postępuje. Autorzy nie ograniczają się jednak do technicznych szczegółów; wnikają głęboko w kontekst społeczny i polityczny, pokazując, jak AI zaczyna zmieniać nasze codzienne życie. Dalej analizują oni sposób w jaki sztuczna inteligencja może oddziaływać na rozmaite sektory gospodarki i jakie wyzwania w związku z tym stoją przed ludzkością. O ile nie demonizują oni możliwości płynących z wykorzystania AI, to jednocześnie wskazują na przykłady zagrożeń, jakie każda innowacja niesie ze sobą, a w związku z tym omawiają również rozmaite dylematy etyczne, jakie wraz z rozwojem sztucznej inteligencji mogą się pojawić. Najbardziej przerażające scenariusze autorzy rezerwują na koniec książki. Tu pojawiają się nawiązania do deepfake’ów, inteligentnej broni, systemów rozpoznawania twarzy, czy manipulacji genetycznych. To co mnie najbardziej jednak przeraziło to wykorzystanie sztucznej inteligencji w kreowaniu genotypu ludzkiego i potencjalne konsekwencje tworzenia genetycznie modyfikowanych dzieci. O ile zatem nie ma co bać się od razu możliwości jakie daje ChatGPT, to należy mieć świadomość, że nie tylko na tym sztuczna inteligencja się opiera. Lektura tej książki może się zatem okazać pouczająca zwłaszcza dla tych, którzy zupełnie nie mają żadnego pojęcia o nowych technologiach. Łatwość poznawania tematyki podjętej w książce jest też o tyle ułatwiona, że jej struktura podzielona jest na cztery główne części, co pomaga czytelnikowi śledzić rozwój narracji i stopniowo zagłębiać się w coraz bardziej złożone zagadnienia. "Nadchodząca fala" to książka, która powinna znaleźć się na półce każdego, kto interesuje się przyszłością technologii i jej wpływem na ludzkość. Bhaskar i Suleyman stworzyli przemyślaną, dobrze udokumentowaną. Książka ta nie tylko informuje, ale również zmusza do zastanowienia się nad tym, jak chcemy kształtować naszą przyszłość w erze dominacji sztucznej inteligencji. Polecam. ...more
Skoro nie zawiodłam się na pierwszej części cyklu z gatunku fantastyki Mnich i Robot Becky Chambers „Psalm dla zbudowanych w dziczy” to z miłą chęcią Skoro nie zawiodłam się na pierwszej części cyklu z gatunku fantastyki Mnich i Robot Becky Chambers „Psalm dla zbudowanych w dziczy” to z miłą chęcią przeczytałam także drugą odsłonę serii, czyli "Modlitwę za nieśmiałe korony drzew". I bardzo się cieszę, że poznałam zupełnie inną odsłonę literatury science-fiction, gdyż w tej wersji soft, zwanej wręcz cosy fantastyką, mogłabym czytać i czytać o robotach i innych technologicznych wynalazkach z przyszłości, gdyż ta lektura po prostu stanowi idealną odskocznię od problemów dnia codziennego. Ponieważ jest to druga książka z cyklu, zatem bohaterowie serii są czytelnikom, którzy czytali tom pierwszy doskonale znani. Wraca zatem siostrat Dex, wyjątkowy mnich herbaciany, posługujący się zaimkiem „oni”, oraz przesympatyczny robot Mszaczek, który dla odmiany mówi o sobie „ono”. Ponieważ para ta dość dobrze się już zna, a krańca ich podróży nie widać, to kontynuują oni wspólną wędrówkę po małym księżycu, po to, by odkryć potrzeby i pragnienia mieszkańców wsi i wioseczek, przy okazji poznając prawdę również o własnej naturze. Podobnie zatem jak w pierwszej części nie zabraknie tu rozważań natury filozoficznej, ale podanych w bardzo przystępny i lekki sposób. Pojawi się tu wiele przestrzeni do snucia głębszych refleksji o naturze człowieka kondycji ludzkości, gdyż Dex i Mszaczek tym razem w czasie swojej spotykają różne postaci, od rolników i rzemieślników po naukowców i artystów, a każde spotkanie przyniesie nowe pytania i refleksje, zarówno na temat ludzkiej natury, jak i sensu istnienia. Niezmiennie bardzo dobrze się tę książkę czyta i w mojej ocenie nie odbiega ona poziomem od pierwszej części. Balans między tendencją Autorki do wskazywania ludzkości właściwej drogi a patrzeniem na świat odrobinę humorystycznie został zachowany przez ponowne wprowadzenie dużej dawki humoru. Nie są to oczywiście gagi, które sprawiają, że zwijamy się ze śmiechu, ale nadają one lekkości powieści i sprawiają, że nieraz można się przy czytaniu po prostu uśmiechnąć. Becky Chambers ma bowiem wyjątkowy talent do tworzenia ciepłych opowieści, choć umieszczonych w futurystycznych realiach. To co cechuje też książki Autorki, to jej unikalny styl, który jest pełen empatii i zrozumienia dla swoich postaci. To sprawia, że jej książki czyta się z prawdziwą przyjemnością. Cóż, nie pozostaje mi zatem nic innego jak ponownie zachęcić wszystkich nieprzekonanych do tego, aby poznać twórczość Becky Chambers i pozwolić skraść serca dwóm wyjątkowym ej bohaterom siostratowi Dexi robotowi Mszaczkowi. Polecam.
Nie ukrywam, że z literaturą science-fiction mam ostatnimi czasy stosunkowo niewiele do czynienia, chociaż czytam dość sporo, to jakoś najrzadziej sięNie ukrywam, że z literaturą science-fiction mam ostatnimi czasy stosunkowo niewiele do czynienia, chociaż czytam dość sporo, to jakoś najrzadziej sięgam po ten gatunek. Dlaczego? Trudno powiedzieć. Staram się jednak przełamać wewnętrzną niechęć i w swoje czytelnicze wybory wpisywać też powieści z tego gatunku. Tym razem padło na Becky Chambers i pierwszą część dość popularnego cyklu „Mnich i Robot”, a ściślej „Psalm dla zbudowanych w dziczy’. Nie będę udawać, że nazwisko Autorki cokolwiek mi mówiło, bo nie byłaby to prawda, ale ilość pozytywnych opinii i przyciągająca uwagę okładka sprawiły, że dałam się skusić. I tu już pierwsze zaskoczenie, gdyż jakoś zupełnie inaczej wyobrażałam sobie współczesną opowieść science-fiction. Skoro w nazwie cyklu padło słowo robot, spodziewałam się trudnej do zrozumienia dla laika robotyki, jakiś twierdzeń naukowych, które nie dość, że mnie przerosną, to jeszcze odstraszą od dalszego czytania i co… i nic, na szczęście, gdyż „Psalm” , z tak pojmowanym science-fiction nie ma na szczęście nic wspólnego. Przeciwnie, to jest niezwykle ciepła i jak na pojawiającą się w niej postać robota, niezwykle ludzka opowieść, w której świat technologii przenika się z rzeczywistością człowieka. Sam sposób prowadzenia narracji też bardziej przypomina mi tu futurystyczną bajkę niż naukowy dyskurs nad niebezpieczeństwami ze strony sztucznej inteligencji. A skoro o baśniowej krainie mowa to zapraszam od razu do utopijnej krainy Panga, w której rozgrywa się akcja tej powieści. To dość osobliwe miejsce. To właśnie tutaj wieki temu roboty, które zyskały samoświadomość, postanowiły skryć się i wieść spokojne życie, zamiast buntować się przeciwko swoim stwórcom i wchodzić z nimi na wojenną ścieżkę. To właśnie w tej krainie krzyżują się ścieżki bohaterów „Psalmu” – mnicha o imieniu Dex, oraz robota Mszaczka. I tu od razu jedna dość intrygująca osobliwość w czasie czytania – zaimki osobowe. Dex, a raczej siosrat Dex, posługuje się wyłącznie liczbą mnogą, a zatem mówi o sobie za każdym razem „oni”, z kolei Mszaczek używa w opisie siebie rodzaju nijakiego zatem tu pojawia się zaimek „ono”. Jeśli tylko pojmiemy w czasie lektury tę coraz częściej obecną współcześnie formę wykorzystywania w odnajdywaniu siebie form osobowych, czytanie już będzie łatwiej nam szło. Wracając zatem do meritum – Dex obierają sobie za swój życiowy cel pozyskanie statusu herbacianego mnicha, co to przy filiżance herbaty, udzieli porad i wsłucha się w ludzkie potrzeby. Z misją wyrusza również Mszaczek. Ono ma zebrać jak najwięcej informacji o gatunku ludzkim, tak aby inne roboty , po wielu latach izolacji od rasy ludzkiej mogły odpowiedzieć sobie na kluczowe pytanie: "Czego potrzebują ludzie?". Muszę przyznać, że dość dobrze bawiłam się czytając, i ku mojemu zaskoczeniu, ta fantastyczna opowieść przypadła mi do gustu. Ogromną jej zaletą jest to, że jest dość lekko napisana, a jej Autorka nie sili się na przybliżanie jakichś skomplikowanych teorii futurystycznych, które przerosłyby zwykłego zjadacza chleba. Ta wzajemna relacja między bohaterami psalmu ma nas bardziej prowadzić do zastanowienia się nad tym, czego tak naprawdę potrzebujemy, aby być szczęśliwymi i spełnionymi. Czy są to rzeczy materialne, duchowe, czy może relacje z innymi? Dodatkowo pojawiają się tu rozważania dotyczące tego, jak technologia może wpływać na nasze życie i co oznacza być człowiekiem w erze postindustrialnej. To co niezmiernie podobało mi się też w tej powieści to poczucie humoru Autorki. Sposób w jaki bohaterowie „Psalmu” ze sobą rozmawiają wywołuje czasami uśmiech na twarzy, a czasem skłania do chwili refleksji. Z siortatem Dex, choć jest on pełen różnych ludzkich wątpliwości, to łatwo jest się z nimi utożsamić. Z kolei Mszaczka nie da się nie lubić, bo jest wyjątkowo ciekawskim robotem. Jeśli zatem jesteście miłośnikami lekkiej fantastyki, takiej co o utula i owija futurystycznym kocykiem z nieznanych ludzkości włókien to polecam Wam serdecznie Becky Chambers i jej „Psalm dla zbudowanych w dziczy". Warto czasem sięgnąć po coś kojącego, a taki właśnie jest „Psalm”. Może odrobinę infantylny, może trochę chaotyczny, ale za to niezwykle ciepły i czytelniczo przyjemny. Ja polecam.
Książka autorstwa Anny Mazurek „Zwierzęta łowne" od kilku dni już za mną, a ja wciąż próbuję poukładać sobie w głowie właściwe słowa, które najpełniejKsiążka autorstwa Anny Mazurek „Zwierzęta łowne" od kilku dni już za mną, a ja wciąż próbuję poukładać sobie w głowie właściwe słowa, które najpełniej odzwierciedlą moje wrażenia po jej przeczytaniu. Myślicie, że to dlatego, że było tak słabo, że nie bardzo wiem co napisać, żeby nie urazić Autorki? Przeciwnie, ta książka tak mocno mnie poruszyła, że chciałabym wręcz jak najpełniej wyrazić swój podziw dla talentu pisarskiego Autorki. Oczywiście będzie to moje subiektywne zdanie, ale właśnie po to sięgam po książki z gatunku literatura piękna, żeby nie tylko móc obcować ze słowem, ale przeżyć też historię, którą jej Autor na katarach powieści chce zamieścić. A „Zwierzęta łowne” dokładnie takie są – są wyśmienicie napisane pod względem dbałości o posługiwanie się językiem polskim ze wszystkimi jego smaczkami, jak i poruszającej serce i duszę historii. I niech Was nie zwiedzie, że cała opowieść zaczyna się dość zwyczajnie, szybko okaże się, że w tej powieści jest głębia, która sprawia, że śmiało można mówić, że wiąże ona elementy dramatu, thrillera oraz literatury obyczajowej. A wszystko dzieje się w małej, położonej gdzieś na zupełnym uboczu wsi, w której ciemny, stary las skrywa równie wiele tajemnic, co mieszkańcy tej wioski. Tak jak zatem niepokój czuć w koronach starodrzewia, tak i w duszach lokalnych mieszkańców wyraźnie wyczuwa się niepokój, napięcie i szereg wzajemnych animozji. To właśnie tutaj na wakacje do ciotki przyjeżdża Jurek. Jest gdzieś obecnie na swoim osobistym życiowym zakręcie, nie bardzo wie, co dalej zrobić ze swoim życiem, a pobyt u ekscentrycznej ciotki Matyldy ma mu pomóc w określeniu swoich dalszych życiowych priorytetów. Tylko jak się szybko okaże mimo pozorów sielankowej, wiejskiej atmosfery pobyt w tych stronach przyniesie jeszcze więcej zamętu w jego codzienności. Spokój wsi zostaje bowiem zaburzony przez zaginięcie młodej aktywistki oraz powrót Liszki, postaci wyklętej we wsi. To właśnie ją jak potrącone zwierzę, odnajduje któregoś wieczoru Jurek na poboczu drogi. Postanawia jej pomóc i dać jej schronienie w domu ciotki. Tylko właśnie to zdarzenie stanie się głównym katalizatorem niejednej dalszej tragedii, żeby nie powiedzieć, że otworzy lokalną puszkę Pandory. Szybko zatem okaże się, że oddzielona od reszty świata wieś skrywa wiele bolesnych wspomnień i równie wiele wciąż otwartych ran. Czy uda się zaprowadzić tu spokój i ukojenie dawnych zadr? Oj warto przeczytać, żeby na własnej skórze się przekonać. Chociaż "Zwierzęta łowne" nie są zatem łatwą powieścią, to warto pochylić się nad nią, przede wszystkim dlatego, że w pewnym sensie jest ona opowieścią o przetrwaniu – zarówno w dosłownym, jak i metaforycznym sensie. Bohaterowie tej powieści muszą radzić sobie zarówno z własnymi demonami, ze społecznymi oczekiwaniami, jak i z dotkliwymi skutkami wychodzących na jaw tajemnic, które mogą zniszczyć ich społeczność oraz wiążące miejscowych relacje. Uprzedzam też, że w tej książce nie zabranie przemocy. Jest ona odrębnym bohaterem powieści, a jej uwypuklenie ma zmierzać do zobrazowania dwóch skrajnych postaw bohaterów „Zwierząt łownych” – skrajnego egoizmu i wyjątkowej empatii. Przez pryzmat różnych bohaterów autorka analizuje, jak troska o siebie i o innych może prowadzić do nieoczywistych sojuszy oraz zmieniać dynamikę relacji międzyludzkich. Mazurek ukazuje, jak przemoc, zarówno fizyczna, jak i psychiczna, może rozkładać na łopatki fundamenty społeczne, prowadząc do erozji więzi międzyludzkich oraz poczucia wspólnoty. Jeśli zatem chcecie poznać historię Jurka, Liszki i ciotki Matyldy, a przy tym spędzić chwilę z niezwykle wartościowym dziełem literackim polecam Waszej uwadze "Zwierzęta łowne" Anny Mazurek. Ta fascynująca powieść o przetrwaniu, trosce, egoizmie oraz upadku społeczności zbudowanej na przemocy, wstrząśnie Wami, a jednocześnie być może skłoni do przemyśleń nad kondycją społeczeństwa i naturą jednostki. Polecam. ...more
Każdy kto w równym stopniu kocha podróże, co towarzyszące im kulinarne degustacje lokalnych specjałów winien bez zastanowienia sięgnąć po najnowszą ksKażdy kto w równym stopniu kocha podróże, co towarzyszące im kulinarne degustacje lokalnych specjałów winien bez zastanowienia sięgnąć po najnowszą książkę Bartka Kieżun, zatytułowaną „Neapol. Łakomym okiem. Przewodnik po mieście i jego kuchni". Tym razem, ten uznany autor książek podróżniczo-kulinarnych, po tureckich, greckich, czy hiszpańskich wyprawach, bierze na tapet krajobrazowo-kulturowo-historyczno-kulinarne uroki jednego z ciekawszych włoskich miast jakim jest Neapol. A że opowieść ta jest tak sugestywna, że jak tylko człowiek zagłębi się w opowieść o historii miasta i jego kulturowym bogactwie to nie trzeba go dwa razy zachęcać do tego, by spakować plecak i ruszyć na mały city break prosto do Neapolu. A że nie samym zwiedzaniem człowiek żyje, to już czytając kulinarną część tej książki można węz dostać ślinotoku, gdyż nie dość, że zdjęcia włoskich specjałów zachęcają do tego, żeby wręcz oblizywać kartki, to jeszcze każdy z przepisów został przez Autora tak nakreślony, że ślinka cieknie od samego czytania. Tak czytając tę książkę, jest się cały czas głodnym...more
Dzięki temu, że cykl Idy Żmijewskiej „Warszawianka" doczekał się ponownego wydania przez Wydawnictwo Skarpa Warszawska, w całkowicie nowej szacie grafDzięki temu, że cykl Idy Żmijewskiej „Warszawianka" doczekał się ponownego wydania przez Wydawnictwo Skarpa Warszawska, w całkowicie nowej szacie graficznej jeśli chodzi o okładkę, miałam przyjemność nadrobić zaległości i wreszcie zmierzyć się z lekturą. Ponieważ kryminały retro są bliskie mojemu czytelniczemu sercu, już od jakiegoś czasu pierwsza część cyklu, czyli właśnie „Warszawianka” czekała na swój moment i cieszę się bardzo, że się doczekała, gdyż jest to nie tylko bardzo dobrze napisana powieść, która łączy w sobie wątki obyczajowe i kryminalne. Co więcej, jej ogromnym atutem, jeśli ktoś lubi właśnie pisarskie ukłony w historyczną przeszłość, jest osadzenie jej akcji w odrobinę mrocznym, ale przez to też klimatycznym krajobrazie miejskim Warszawy końca XIX wieku. Autorka, za sprawą wykreowanej przez siebie fabuły, przenosi czytelnika do roku 1885, dzięki czemu zanim opowiem więcej, o czym jest cała historia, to już podkreślę, że dzięki osadzeniu akcji w takim czasookresie idealnie można się wczuć w atmosferę tamtych lat, poczuć klimat ówczesnej stolicy, wczuć się w życie codziennych mieszkańców, czy wyobrazić sobie realia, w jakich wtedy funkcjonowało miasto. Obraz ten został wyjątkowo szczegółowo i realistycznie nakreślony, a dodatkowego uroku dodaje mu fakt, że wpleciono w niego kryminalną intrygę. Dwa zdania zatem o samej fabule. Jak na kryminał przystało, historia rozpoczyna się od brutalnego zabójstwa znanego adwokata w jednym z warszawskich burdeli. Cóż, kto by pomyślał, że szanowany członek warszawskiej palestry zagląda do takiego przybytku, kiedy w domu kochająca żona i córki czekają z obiadem? A jednak. Skoro mleko się wylało, nie ma co zakłamywać rzeczywistości i należy przejść do działań śledczych. Zadania rozwikłania tajemnic śmierci pana mecenasa podejmuje się świeżak w Warszawie, dopiero co przybyły do stolicy rosyjski policjant, który dość szybko przekonuje się, że to co w Petersburgu było nie do pomyślenia, w stołecznych realiach jest w pełni akceptowalne. Okazuje się zatem, że nie tylko będzie on musiał zmierzyć się z rozwiązaniem kryminalnej zagadki, ale dodatkowo będzie musiał znaleźć patent na niechęć z jaką lokalna społeczność będzie się do niego odnosiła, w końcu przybył on z samej Rosji, jako przedstawicieli jej władzy. Dla tych, którzy nie znają realiów ówczesnego procesu dodam tylko, że w działaniach śledczych będzie on miał wsparcie sędziego śledczego, a jego rola w całej intrydze również nie jest marginalna. Wreszcie, żeby badać odrobinę dynamiki całej kryminalnej opowieści, dodać należy, że odrobinę zaiskrzy między córką pana mecenasa a młodym oficerem. Relacja ta będzie jednak skomplikowana przez fakt, że kobieta jest zaręczona z socjalistą, który przebywa w Cytadeli, oczekując na proces, w którym bronić go miał zamordowany adwokat. Wreszcie dla podkreślenie trudności w działaniach śledczych zwrócić należy uwagę na to, że w tym czasie, w jakim toczy się akcja powieści, związki polsko-rosyjskie są uznawane za zdradę, co dodatkowo komplikuje sytuację i dodaje historii dramatyzmu. Sami przyznajcie, czy nie zapowiada się wyjątkowo smaczna i poplątana intryga? Przeplatające się wątki kryminalne, społeczne i romansowe sprawiają, że z ciekawością śledzi się losy nakreślonych na kartach powieści bohaterów, uwikłanych w polityczne i historyczne animozje, a mimo wszystko próbujących współdziałać w celu rozwiązania zagadki zabójstwa. Jeśli zatem macie ochotę na mariaż powieści obyczajowej i kryminału retro polecam Wam serdecznie "Warszawiankę". Ida Żmijewska stworzyła historię pełną napięcia, emocji, a dodatkowo perfekcyjnie oddała atmosferę Warszawy z czasów zaboru rosyjskiego. Ja jestem zachwycona i z pewnością sięgnę po kolejne części, a Was zapraszam do czytania, jeśli jeszcze tej serii nie znacie. ...more
To pora na najnowsze dzieło Anny Dziewit-Meller – Panie i Panowie przed Wami absolutne i wyjątkowe „Juno”. Majstersztyk literacki, którego czyta się nTo pora na najnowsze dzieło Anny Dziewit-Meller – Panie i Panowie przed Wami absolutne i wyjątkowe „Juno”. Majstersztyk literacki, którego czyta się nie tylko z ogromną przyjemnością, ale też z zapartym tchem. Dlaczego? To bardzo proste – „Juno” to opowieść o rodzinie, o ambicji, o śmierci i o żałobie, a przede wszystkim o – kredycie który każdy z nas prędzej czy później będzie musiał spłacić, i bynajmniej nie o kredycie konsumenckim czy hipotecznym a nie daj Bóg o kredycie we Frankach, tu mowa...more
Annę Dziewit-Meller biorę w ciemno. Po prostu czytanie jej prozy sprawia mi czystą przyjemność niezależnie od tego czy pisze o Śląsku czy o kobietach.Annę Dziewit-Meller biorę w ciemno. Po prostu czytanie jej prozy sprawia mi czystą przyjemność niezależnie od tego czy pisze o Śląsku czy o kobietach. Tym razem za sprawą najnowszej powieści „Juno” miałam okazję upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu.
Zacznijmy zatem od wznowionej nowości czyli od ”Góry Tajget”. To chyba jedna z mroczniejszych i jednocześnie bardziej smutna niż pozycje Autorki, z którymi do tej pory miałam przyjemność czytelniczo obcować. A lektura wcale do łatwych nie należy. Cała opowieść łączy w sobie elementy wydarzeń, których czasokres można w równym stopniu rozłożyć na to co dzieje się tu współcześnie, jak i na to działo się gdzieś w czasie II wojny światowej.
Poznajmy zatem głównych bohaterów tej opowieści. Oto Sebastian. Świeżo upieczony ojciec. Właśnie urodziła mu się córka, jest maleńka, a poród nie obył się bez problemów, ale jest i staje się centrum jego wszechświata. Jednocześnie pojawia się być może zupełnie irracjonalny, ale jednak namacalny lęk przed jej utratą.
Ale to nie koniec punktów odniesienia do Sebastiana. Sebastian prowadzi bowiem szpitalną aptekę i nie o samą aptekę tu rzecz idzie, ile o szpital , w którym się ona mieści. A ten ma wyjątkowo mroczną historię, za sprawą tego co działo się w nim w czasie II wojny światowej. I tu pojawia się nawiązanie do drugiej płaszczyzny czasowej. Poznajcie zatem drugą postać tej opowieści – małego Rysia. Rysiu jest jedynym ocalałym, co dodatkowo podkreśla bezwzględność i okrucieństwo wojny. Jego historia jest poruszająca, ukazując, jak wojenne koszmary na zawsze zmieniają życie tych, którzy je przeżyli. Wreszcie jest pani Profesora Luben, kobiety, która w przeszłości prowadziła eksperymenty medyczne na bezbronnych ofiarach. Pomimo swoich zbrodni, Luben nigdy nie została ukarana, co jest bolesnym przypomnieniem o niesprawiedliwości, która często towarzyszy wojennym zbrodniom. Jej obecne życie, w którym z lubością słucha muzyki operowej, w którym wręcz i luksusu, kontrastuje z brutalnymi eksperymentami, które prowadziła.
I tu ukłony w stosunku do Anny Dziewit-Meller, która w mistrzowski sposób potrafi ukazać zimne serce Luben, które mimo upływu lat pozostaje niewzruszone, jak i tragedie i cierpienia, jakie spotkać mogą niewinne dzieci, czy walkę współczesnego mężczyzny z jego wewnętrznymi demonami.
Nie budzi wątpliwości, że Anna Dziewit-Meller popełniła ambitne dzieło, które skupia się na cierpieniu, lęku i traumach przeszłości, które przenikają do życia współczesnych bohaterów, budując skomplikowaną i emocjonalnie intensywną opowieść. To sprawia, że "Góra Tajget" to powieść, która wciąga i porusza. Autorka z niezwykłą wrażliwością opisuje losy swych postaci ludzi – kobiet, mężczyzn, dzieci i osób z niepełnosprawnościami – którzy muszą zmagać się z demonami przeszłości.
Podsumowując, Anna Dziewit-Meller stworzyła dzieło, które jest zarówno literacko ambitne, jak i emocjonalnie angażujące. "Góra Tajget" to powieść, która zmusza do refleksji nad naturą zła, niesprawiedliwości i cierpienia. Jednocześnie Anna Dziewit-Meller pokazuje, że w literaturze jest miejsce na trudne tematy i że można je opowiadać z empatią i wrażliwością, nie tracąc przy tym narracyjnej mocy....more
Jedynym plusem książki "Ten, którego szukam" Bae Suah jest to, że jest to wyjątkowo krótka lektura, licząca sobie zaledwie 72 strony. I dzięki Bogu, bJedynym plusem książki "Ten, którego szukam" Bae Suah jest to, że jest to wyjątkowo krótka lektura, licząca sobie zaledwie 72 strony. I dzięki Bogu, bo dłużej nie dałaby rady. Ta książka mnie przytłoczyła siłą swych negatywnych emocji, które sprawiły, że czytanie jej było dla mnie istną przeprawą. Roszczeniowość osób bliskich głównej bohaterce, ich destrukcyjny na nią wpływ w połączeniu z walką o spełnienie swoich marzeń i znalezienie miejsca w swoim świecie, sprawiły, że lektura była dla mnie udręką. Ja rozumiem, że wolą autorki było przedstawienie trudów codziennego życia w Korei Południowej, w której codzienność głównej bohaterki jest tak szara, że potrzebuje się z niej wyrwać, ale jeśli sposobem na to ma być podążanie za widmem jakiejś przelotnej znajomości z kolesiem, który poszedł do wojska to oznacza, że z główną bohaterką jest coś nie tak. Kompletnie mnie to nie przekonało, że trwająca mniej niż chwilę relacja z niejakim Cheolsu wywarła na bohaterce tej dramy taki wpływ, że rzuca wreszcie matkę alkoholiczkę, która stale ją szantażuje i siostrę, która wiecznie ma problemy w szkole, po to by podążyć za jakąś mrzonką, która nawet w minimalnym stopniu nie ma szans na powodzenie. Nie wiem, nie wiem, ale jakoś trudno mi w to uwierzyć. Poza tym bardzo trudno było mi wczytać się w tę powieść. Mimo licznych nagród, które Autorka otrzymała, dla mnie jej styl jest trudny do przyswojenia, żeby nie powiedzieć trudny do zniesienia. Jeśli ta powieść miała mnie zaś skłonić do jakichś głębszych przemyśleń o naturze człowieka, to skutek ten nie został osiągnięty. Tym razem zatem bez zachwytu i niestety nie polecam. ...more
Kryminały to gatunek, w którym czytelniczo czuję się jak ryba w wodzie. Lubię klimat mroku i zbrodni, a przede wszystkim towarzyszący im poziom ekscytKryminały to gatunek, w którym czytelniczo czuję się jak ryba w wodzie. Lubię klimat mroku i zbrodni, a przede wszystkim towarzyszący im poziom ekscytacji w dochodzeniu do tego, kto i dlaczego popełnił zbrodnię. Prawda też jest taka, że tutaj najtrudniej jest mnie zadowolić, gdyż wymagania mam najwyższe. Tu jestem dużo bardziej krytyczna i niestety wiele rzeczy mnie drażni. Ten wstęp bynajmniej nie był przypadkowy. Po zachwycie nad „Mieszkiem. Wyjście z cienia”, który zrobił na mnie ogromne wrażenie i z niecierpliwością czekam na kontynuację tej serii, zachęcona pozytywnymi opiniami i Marcela Mossa i Maxa Czornyja, sięgnęłam po „Szklarza” Daniela Komorowskiego, czyli powieść, która daleka jest od wszystkiego tego, co Autor do tej pory napisał. I od razu powiem – tak wiem, że większość jest zachwycona, że książka zbiera dużo pozytywnych recenzji, niestety tym razem ja się nie przychylę do tej gawiedzi, bo czytało mi się iście jak po grudzie, a cała historia jest dla mnie tak naciągana, że w pewnym momencie niestety zamiast trzymać w napięciu powodowała śmiech. I przykro mi to pisać, gdyż pióro Daniela Komorowskiego znam, ale może nie każdy i nie zawsze powinien bratać się z gatunkiem, który po prostu mu nie leży. Zacznijmy od tego, że „Szklarz” to powieść, która miała zabrać czytelnika w świat, w którym sadystyczny zabójca sprawi, że włos się będzie na głowie jeżył, a mrożąca krew w żyłach historia nie pozwoli spać po nocach. Z przykrością stwierdzam, że tak nie było. Gra, którą oprawca prowadzi tutaj z głównym bohaterem – dziennikarzem Adamem Lebudą, po to by wpłynąć tak na jego życie zawodowe, jak i osobiste również nie była przekonująca. Dla mnie ten bohater był przerysowany, momentami wręcz karykaturalny i przez to niewiarygodny. Rozumiem, że celem nakreślenia tej postaci było przedstawienie jego wewnętrznej walki między próbą powrotu do realiów zawodowych i złapaniem chwytliwego tematu, a zyskaniem stabilizacji w życiu osobistym po burzliwym rozstaniu z żoną, ale ja nie czułam żadnych związanych z obiema sferami emocji. Jeśli miały one mieć dramatyczny wymiar, to ja go nie poczułam. Pewnym zalążkiem do pójście w kierunku thrillera psychologicznego było również pojawienie się w całej historii rozmaitych łamigłówek, którymi sprawca miał porozumiewać się z Labudą, dając mu w ten sposób istotne wskazówki, co do miejsca popełnianych przez siebie zbrodni. Dzięki temu on i tylko on miał zawsze cynk z pierwszej ręki, a policja była nieco na jego łasce. I tu też pewien zarzut. Jak na pójście w kierunku psychologicznych uwarunkowań, to wymagałoby zgłębić tak psychikę sprawcy, jak i motywy jego działania. Ja tego nie odnalazłam. Moim zdaniem wiele zachowań bohaterów tej powieści było trudnych do zrozumienia, żeby nie powiedzieć nieracjonalnych. Wreszcie największy mankament tej powieści. Dla mnie ona była po prostu przegadana. Może gdyby akcja była bardziej zwarta, pozbawiona wielu nieuzasadnionych i nic nie wnoszących do akcji opisów, nabrałaby większej dynamiki, a przez to i łatwiej by się ją przyswajało. Co do samego zaś zakończenia. Mnie ono nie zaskoczyło, gdyż stało się ono dla mnie przewidywalne mniej więcej w połowie książki. Cóż, tym razem zatem bez zachwytu, co wcale nie oznacza, że nie będę śledzić jak potoczą się dalsze pisarskie dzieje Daniela Komorowskiego. Potencjał niewątpliwie jest i tak jak przy książkach stricte historycznych, także i tu można go wydobyć, może przy odrobinie poprawek. Nie skreślam zatem, a decyzję o tym czy warto przeczytać pozostawiam Wam.
Gdyby mi kiedyś ktoś powiedział, że Tadeusz Dołęga-Mostowicz, uznany powieściopisarz Dwudziestolecia Międzywojennego, stanie się współcześnie jednym zGdyby mi kiedyś ktoś powiedział, że Tadeusz Dołęga-Mostowicz, uznany powieściopisarz Dwudziestolecia Międzywojennego, stanie się współcześnie jednym z moich ulubionych autorów, to bym po prostu w to nie uwierzyła. Może trzeba się zatem odrobinę zestarzeć, może koniecznym jest nabranie doświadczenia życiowego, a może po prostu większa wrażliwość na słowo pisane niż za młodych lat. Nie wiem, ale im więcej wiosen na liczniku, tym chętniej sięgam po dorobek autora. Po klasykach takich jak „Znachor”, czy „Doktor Wilczur” teraz przyszła pora na „Trzy serca”. I tu mała spowiedź grzesznika. Nie wiedziałam wcześniej o istnieniu tej powieści, a jej tytuł nie obił mi się nawet o uszy. Z tym większym zaciekawieniem po niego sięgnęłam, nic nie oczekując i nie mając nawet cienia wiedzy dotyczącej tego o czym będzie ta opowieść. Owszem tytuł sugerował jakieś potencjalne romansowe tło, ale o tym kto, z kim, kiedy i w jakich okolicznościach nie miałam bladego pojęcia, co sprawiło, że tym chętniej zabrałam się za lekturę. I tu – czapki z głów dla potęgi pióra Taduesza Dołegi-Mostowicza. Jeśli tak ma wyglądać romans, to ja poproszę częściej takie lektury, a z miłą chęcią z kryminałów przerzucę się na opowieści o miłosnym podłożu. Ale po kolei. Zacznijmy od tego już sam klimat powieści wart jest uwagi. Moi Drodzy, oto Warszawa z okresu przedwojennego i jej wyjątkowy urok, tworzony melodią ówczesnych szlagierów Eugeniusza Bodo i Hanki Ordonówny, papierosowym dymem z cygaretek zatkniętych na lufkę w nocnych lokalach, czy powiew przepychu w jakim pławiła się arystokracja i ziemiaństwo tamtych czasów. Nie mam pojęcia jak wyglądało życie osobiste Mostowicza, gdyż jego biografia wciąż przede mną, ale mam wrażenie, że było ono pełne wrażeń, a on sam miał skąd czerpać inspiracje. Z całą pewnością był świetnym obserwatorem relacji damsko-męskich i w ogóle natury ludzkiej, gdyż jego postaci są żywym odzwierciedleniem trendów epoki wraz ze wszystkimi jej naleciałościami. Przyjrzyjmy się zatem samej intrydze zawartej na kartach powieści. Przed państwem miłosny trójkąt. Ona –Kate albo bardziej swojsko Kasia jest kuzynką hrabiego Tynieckiego. Hrabia – czyli on, to pewien problem powieści. Przez 27 lat sam hrabia i jego matka – pani hrabina wiedli spokojne, arystokratyczne życie, tylko że okazało się, że to życie okazało się jednak jedną wielką ściemą. Kiedy na świat przyszedł mały hrabia, to w tym samym dniu urodził się też Maciej, syn kucharki. Ta zaś postanowiła stworzyć synowi lepsze warunki i …zamieniła dzieci. W ten oto sposób żebrak stał się królem, a król żebrakiem i pewnie prawda nie wyszłaby a jaw gdyby stara kucharka na łożu śmierci nie postanowiła wyznać swych grzechów. I w ten oto sposób puszka Pandory się otworzyła, a ludzkie relacje się pokomplikowały. Czy można zmienić swoje przyzwyczajenia, czy można zacząć żyć nowym życiem, mając bagaż dotychczasowych doświadczeń, czy można zyskać miłość i szacunek, tych którzy jeszcze przed chwilą tobą gardzili i odwrotnie? A wreszcie czy można zyskać miłość kobiety, która nie była tobie pisana? Cóż, jak widać sporo będzie się działo. Ale to akurat niezaprzeczalny atut powieści, gdyż Dołęga-Mostowicz jak mało kto potrafi przeprowadzić studium psychologiczne tworzonych przez siebie postaci. Z niezwykłą precyzją ukazuje on zatem wewnętrzne zmagania hrabiego, jego stopniową degradację moralną i materialną. Zwraca uwagę na pozorną niewinność kuzynki hrabiego, która jednocześnie tkwi w świecie pozorów i ułudy. I wreszcie nowo narodzony hrabia, który ma żal do losu, do siebie, a jednocześnie ogromne poczucie żalu i rozgoryczenia. Autor żadnej z tych postaci nie ocenia, ale pozwala czytelnikowi samodzielnie wyciągać wnioski, co do ich postawy. To co również nie budzi wątpliwości to to, że tę opowieść świetnie się czyta, za sprawą wyjątkowych umiejętności lingwistycznych Autora. Barwne opisy, żywe dialogi i wyjątkowe wyczulenie na dostrzeganie niuansów w ludzkiej naturze. To kwintesencja stylu Autora, która sprawia, że „Trzy serca” czyta się wybornie. Jeśli zatem nie mieliście jeszcze okazji do tej pory zapoznać się z twórczością Autora, to „Trzy serca” są ku temu idealną okazją. Ja polecam serdecznie zarówno jako podróż w czasie do dawne Warszawy, jak i jako studium ludzkiej duszy. Warto.
Czasami trafia się na taką książkę, po której zupełnie nic się nie oczekuje. Która stanowi tajemnice z racji tego, że ani nic się nie wie o jej autorzCzasami trafia się na taką książkę, po której zupełnie nic się nie oczekuje. Która stanowi tajemnice z racji tego, że ani nic się nie wie o jej autorze, ani o samej zawartości. Kiedy jednak zaczyna się z nią bliższe spotkanie, to nagle okazuje się, że to jest właśnie jedna z tych czytelniczych pozycji, po które nie tylko warto było sięgnąć, ale też taka, która skradła serce. Przyznam szczerze, że widać jakiś siły magiczne miały w tym swój udział, gdyż decydując się na przygodę z „Kornélie” nazwisko autorki nic mi nie mówiło. W trakcie czytania sprawdziłam czy ktokolwiek, cokolwiek bliżej wie o Beacie Balgovej, ale niestety z wyjątkiem profilu na Instagramie, zdjęcia autorki i krótkiego rysu fabuły nic nie znalazłam, co tym bardziej mnie zaintrygowało. Dobrze również, że nie zrezygnowałam z czytania po zapoznaniu się z samą okładką. Jabłka, kilka polnych kwiatów i parę owadów zupełnie do mnie nie przemawiało, a jednak zaczęłam czytać. I Teraz już z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że słuszne jest powiedzenie, by nie oceniać książki po okładce. Skoro zatem nie oceniamy po okładce, to pora na ocenę po zawartości. Zacznę od tego, że „Kornélie” to opowieść o kobietach i wyjątkowej sile ich osobowości oraz o ich niestrudzonej duszy. Opowieść kreślona przez Balgovą przenosi czytelnika w czas , tuż tuż po II wojnie światowej. Widmo okres wyjątkowo trudny w całej Europie i z całą pewnością na pograniczu słowacko-węgierskim nie było łatwiej, zwłaszcza w małej wiosce, w której toczyć się będzie akcja powieści. To właśnie tu los rzucił wyjątkową rodzinę. Rodzinę pod tym względem nietypową, że jej ostoją, a może wręcz fundamentem, który pozwala jej trwać przez kolejne lata jest siła budujących ją kobiet. Co więcej, one również trwają w swej wyjątkowości ze względu na specyficzną, dość osobliwą schedę przekazywaną sobie z pokolenie na pokolenie. Oprócz imienia, które towarzyszy kronice ich rodu, jest to również wiedza o mocy tkwiącej w ziołach oraz o umiejętności ich wykorzystania. To sprawia, że stajemy się świadkiem opowieści o wyjątkowym szeptuszym rodzie, w którym bohaterki książki grają pierwsze skrzypce, tworząc pełną uroku i ciepła opowieść o ludziach i o otaczającym ich świecie. Balogová z finezją opisuje świat, w którym wielka historia dotyka codziennego życia zwykłych ludzi, ale nie dominuje nad nim, dając miejsce na osobiste dramaty, radości i troski. I tu kolejna niespodzianka dla osób, które doceniają elementy realizmu magicznego w literaturze pięknej. Tutaj go nie zabraknie. Tkana na kartach powieści opowieść pełna będzie przenikania się elementów fantastycznych ze zwykłą codziennością jej bohaterów. Przy czym magia te będzie niezwykle subtelna, odnajdywana głównie w mocy ziół i ich tajemniczych właściwościach, których tajniki będą przekazywane z pokolenia na pokolenie. Ta ciągłość ukryta jest z resztą nie tylko w magii przekazywanej sobie wiedzy, ale także w sekrecie tkwiącym w samym imieniu Kornelia. Ono nie tylko pozwala na zachowanie ciągłości rodowe linii, ale staje się rodzajem gwarancji pozwalającej a zachowanie rodzinnej tożsamości, umiejętnością radzenia sobie z przeciwnościami losu, czy wreszcie z mądrością przodkiń wpisaną w jego litery. A o tym, że posiadaczki tego imienia nie mają łatwego życia niech świadczy choćby fakt, że chociaż daje ono siłę, to jednocześnie sprawia, że Kornelie skazane są na samotne życie, w którym brak jest miejsca dla partnerujących im mężczyzn. Czasem to wynik wojennej zawieruchy, czasem chorobowej plagi, a czasem innych przeciwności losu, które sprawiają, że zostają one same, ze swoimi problemami. Dajcie się zatem skusić magii tej książki. Pozwólcie Balgovej uwieść się pięknym słowem i równie urokliwą opowieścią. Nie będziecie z pewnością tego żałować, gdyż „Kornelie” przyniosą wam czytelnicze spełnieni, o które w wysypie rozmaitych lektur często nie jest łatwo. Tu z pewnością ich nie zabraknie.
Jeśli kiedykolwiek zawitacie w województwo dolnośląskie na mapie waszej podróży koniecznie musi pojawić się jeden punkt. Ten punkt to małe miasteczko Jeśli kiedykolwiek zawitacie w województwo dolnośląskie na mapie waszej podróży koniecznie musi pojawić się jeden punkt. Ten punkt to małe miasteczko w powiecie ząbkowickim nazwane miastem cudów. A o jakim miasteczku mowa? Ni mniej, ni więcej tylko o Bardzie. Kto lubi delektować się pięknem krajobrazu znajdzie tu dla siebie idealne trasy rowerowe, a jeśli ktoś woli wodne atrakcje to polecam spływ. Bardo znane jest jednak z jeszcze jednej ważnej rzeczy i to jej swój reportaż poświęcił Tomasz Karamon. Bo Bardo jest również ważnym miejscem na mapie kultów maryjnych za sprawą wyjątkowej figury zwanej Matką Boską Bardzką. Jeśli zatem chcielibyście poznać tajemnice tej figury i szarzej tego miejsca to koniecznie musicie sięgnąć po „Co widziała Matka B. Opowieści z Barda”. I jeśli jeszcze nie jesteście przekonani co do lektury, o spieszę Wam z pomocą. Im bardziej będziecie zagłębiać się w lekturę Opowieści przekonacie się, że faktycznie Bardo może oczarować. To wyjątkowe miejsce ma do zaoferowania turystom nie tylko bogatą historię, która splatała tu wątki różnych narodów poszukujących tu swego miejsca na ziemi. Nie zdziwi Was zatem, że równie często jak o polskich prawach do tych ziem, będzie tu słyszeć o Niemcach, czy o Czechach, gdyż tak się historycznie składa, że każdy z tych narodów odcisnął na Bradzie swój wpływ. Tu zatem przez ponad tysiąc lat, gdyż początki miasta datowane są na X w., zmieniał się granice, ścierały się wpływy, często na bitewnej ziemi, teren ten i jego ludność z równą moc dziesiątkowały kataklizmy, jak i epidemie. Z racji swej długiej tradycji szczyci się ono również niejedną legendą, a Tomasz Karamon, kawałek po kawałku ujawnia niezwykłe opowieści z tego rejonu czytelnikom swego reportażu. Nie wierzycie – proszę oto przedsmak opowieści – poznajcie czeskiego rycerza ze złamaną nogą, Meluzynę, która zgubiła swoje dzieci czy bestię drzemiącą pod Warthabergiem. Zainteresowani? Nie wątpię, a to tylko przedsmak clue całej opowieści a jest nią nie mniej ni więcej tylko sama Matka Boża, która najwyraźniej Bardo wyjątkowo sobie upodobała. Z reportażu Karamona dowiecie się co sprawiło, że niewielka, bo zaledwie 43 centymetrowa figura Maryi z Dzieciątkiem, stała się powodem licznych wypraw pątniczych przez całe wieki, a i teraz Bazylika Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, gdzie znajduje się właśnie owa figura nazywana Cudowną Figurką Matki Bożej Strażniczki Wiary, sprowadza do Barda całe tłumy wiernych. Czyżby fatycznie opowieści o uzdrowieńczej mocy Matki Bożej Bardzkiej niosły w sobie jakąś prawdę? Znowu sprawdźcie sami, ja zachęcam, gdyż Karamon z ogromnym szacunkiem opisuje kult maryjny, który odgrywał ważną rolę w życiu mieszkańców Barda. Figurkę Matki Bożej, przechowywaną w wielkim kościele, otacza aura tajemnicy i świętości, która przyciąga zarówno pielgrzymów, jak i badaczy historii. A ponieważ siłą dobrego reportażu są często ludzie i ich wspomnienia, to także w „Co widziała Matka B.” ich nie zabraknie. Karamon sięga w głąb pamięci lokalnych mieszkańców, skłania ich do zwierzeń i często bardzo osobistych opowieści, które sprawiają, że klimat tego niezwykłego miejsca jest jeszcze lepiej wyczuwalny. Wreszcie, jeśli zmęczą Was już opowieści o cudach i dziwach tego miasteczka, a będziecie chcieli posłuchać o bardziej przyziemnych atrakcjach, to wierzcie mi, że i wątek kulinarny znalazł się w tym reportażu, z tradycyjnie warzonym piwem włącznie. Mam nadzieję, że tym krótkim opisem zachęciłam Was nie tylko do lektury godnego uwagi reportażu Tomasza Karamona, ale też do bezpośredniej eksploracji tego fantastycznego miejsca na Ziemi Kłodzkiej. Polecam zatem zarówno lekturę, jak i wycieczkę.